Przyjazne dla wydruku, PDF i e-mail

Daishin, wielki umysł

Przez SD

Obraz zastępczy

Czasami to właśnie trudności w życiu kończą się uczeniem nas najbardziej. W więzieniu jest wiele trudności, z którymi trzeba się zmierzyć. Niektóre są słusznie zasłużone, co stanowi naturalną część doświadczenia zdobytego przez popełnienie przestępstwa. Inni są narzucani na nas przez tych, którzy uważają, że więzienne doświadczenie nie jest wystarczającą karą i czują, że nie tylko ich obowiązkiem, ale i przyjemnością jest dodawanie tego, gdy nadarzy się okazja.

Mężczyzna siedzący w medytacji z zamkniętymi oczami.

Daishin to puszczanie konstruktów opartych na „ja”, których tak desperacko chwytamy. (Zdjęcie zrobione przez Tomasz Quinones)

Jak w przypadku większości rzeczy w więzieniu, nie ma innego wyboru, jak tylko przejść przez trudności, z którymi się borykamy. To, jak przez nie przechodzimy, to zupełnie inna sprawa. Czy ulegamy przeciwnościom losu i stajemy się zgorzkniali i źli, czy też wykorzystujemy nawet najgorsze okoliczności, aby wprowadzić pozytywną zmianę, która pozwala nam wzrastać jako istoty ludzkie? Miejmy nadzieję, że dążymy do tego drugiego; jakiś dążenie w czym bardzo pomaga to, co w Soto Zen jest określane jako daiszinlub Wielki Umysł.1 Daishin jest praktyka, zarówno w trakcie medytacja oraz w życiu codziennym, samoustalania na sobie lub puszczania konstruktów opartych na „ja”, które tak desperacko chwytamy i przywłaszczamy sobie okoliczności naszego życia z otwartością, odwagą i wielkodusznością.

Niestety uprawa daiszin o wiele łatwiej jest tu pisać niż ćwiczyć, zwłaszcza w trudnych czasach, kiedy może nam to naprawdę pomóc. Przypomniało mi się to nie tak dawno, kiedy po ośmiu miesiącach pracy w kuchni, stało się nieuniknione i zostałem zwolniony. Mówię nieuniknione, ponieważ kuchnia jest znana ze zwalniania pracowników. Niektórzy superwizorzy robią nawet grę z praktyki i czują się rozczarowani, jeśli idą zbyt długo, nie pozbywając się kogoś.

Zwolnienie z pracy w więzieniu to nie to samo, co zwolnienie na ulicy. Po pierwsze, wyrzucenie tutaj prawie zawsze wiąże się z raportem dyscyplinarnym lub „biletem”, jak to się powszechnie nazywa. Bilet służy do obciążenia osoby skazanej jakimś naruszeniem regulaminu w celu uzasadnienia decyzji przełożonego o oddaniu strzału. Niestety bilet zwykle skutkuje odesłaniem osoby do separacji na kilka miesięcy.

Mój bilet zawierał trzy opłaty; bezczelność, nieuprawniony ruch i nieposłuszeństwo bezpośredniemu rozkazowi. Każde z tych zarzutów może z łatwością doprowadzić mnie do seg. przez kilka miesięcy. W sumie patrzyłem na to aż rok.

Problem w tym, że nie byłem winny. O ile udało mi się zebrać w całość w ciągu ostatnich kilku miesięcy, nadzorcy, którzy napisali mój bilet, faktycznie poprosili mnie, abym zrobił coś tego dnia. Niestety, mając całkowitą utratę słuchu po mojej prawej stronie i pracując w wyjątkowo hałaśliwym miejscu, z dmuchającymi wentylatorami przemysłowymi, ludźmi krzyczącymi tam iz powrotem, garnkami i patelniami uderzającymi o siebie podczas serwowania linii z jedzeniem, po prostu go nie słyszałem i wróciłem do mojej normalnej pracy. Oczywiście wziął to do siebie, myśląc, że go ignoruję. Zamiast oddzwonić lub w inny sposób się ze mną skonfrontować, po prostu napisał mi mandat.

To oczywiście nie miałoby większego znaczenia dla komisji dostosowawczej, która wysłucha mandatu i wymierzy karę. W większości przypadków, gdy sporządzany jest raport, przełożony lub funkcjonariusz wierzą w jego słowa w okazaniu solidarności z osadzoną populacją jako całością. Niestety, taka postawa jest faktem życia w więzieniu, które utrzymuje wysokie napięcie i na dłuższą metę powoduje o wiele więcej problemów, niż kiedykolwiek rozwiązuje.

Kiedy wróciłem z pracy w dniu, w którym otrzymałem bilet, moja komórka natychmiast znalazła się w martwym punkcie. Oznaczało to, że nie wolno mi było opuszczać celi, dopóki bilet nie zostanie rozstrzygnięty. Moje posiłki były dostarczane na zimno na tacach styropianowych. Odmówiono mi kaplicy, cotygodniowych przywilejów na podwórko, a nawet pryszniców.

Pierwsze kilka dni spędziłem w impasie, pisząc do przyjaciół i rodziny, informując ich o mojej sytuacji io tym, z czym mogę się zmierzyć. Mój list do babci był szczególnie trudny do napisania, ponieważ musiałem jej powiedzieć, że jeśli skończę w segregacji, sześciogodzinna jazda z obszaru Quad Cities, który planowała odbyć na naszą wizytę, może nie być warta czasu i pieniądze, które zajęłoby, aby mnie zobaczyć. Jeśli wszystko, czego moglibyśmy się spodziewać, to godzinna wizyta bez kontaktu za bezpiecznym szkłem w pokoju widzeń, może lepiej będzie po prostu odłożyć.

Po wysłaniu ostatniego listu zacząłem pracować nad moją argumentacją obrony. Przejrzałem szczegółowo wszystko, co było napisane w bilecie, znalazłem świadków, którzy mogliby zakwestionować zarzuty, i starałem się szczegółowo zebrać to, co zamierzałem powiedzieć komisji. Starałem się najlepiej, jak mogłem, wyobrazić sobie, jakie pytania zada mi komisja, powtarzając w kółko moje odpowiedzi. Powoli zacząłem dopracowywać swoją prezentację, aż była tak przejrzysta i zwięzła, jak tylko mogłam. W pewnym momencie próbowałem nawet zaplanować swoją prezentację, mając nadzieję, że ograniczę ją do absolutnego minimum z obawy, że zanudzę komisję i zaryzykuję pochopny i niefortunny werdykt.

Ponieważ nigdy nie było konkretnej daty i godziny, kiedy bilet zostanie wysłuchany, większość czasu spędziłem w celi, po prostu czekając. Próbowałem zająć się sprzątaniem celi, przestawianiem pudełek na własność, czytaniem lub siedzeniem (w najlepszym razie z rozproszeniem) w dodatkowych okresach medytacja. Jednak zajęty czy nie, zawsze wydawało mi się, że głos z tyłu mojej głowy mówi, że pomimo moich najlepszych wysiłków szanse są całkiem dobre, że nadal pójdę do segregacji. To oczywiście tylko zachęciło mnie do dalszego udoskonalania mojej prezentacji.

Jednym z małych wygód, jakie znalazłem w tym czasie, było to, że pracownicy kuchni zmianowej przychodzili na cały dzień od 5:00 do 1:00. To była moja przydzielona zmiana i kilku facetów, z którymi pracowałem, postanowiło zatrzymać się na chwilę przy mojej celi, żeby zobaczyć, jak sobie radzę.

Pierwsze pytanie z ich ust zawsze brzmiało: „Czy widziałeś już komisję?” następnie zapewnił, że wysiądę, komisja zobaczy, że jestem niewinny i odrzuci mandat, albo przełożony opamięta się i podarł mandat, widząc, jak „oszołomiony” był.

Kilku facetów zaproponowało, że wystąpi w moim imieniu jako świadkowie, chociaż prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy któryś z nich faktycznie pracował tego dnia. Inny facet spędził pewnego wieczoru sporo czasu, pisząc ośmiostronicowy list, w którym dokładnie opisałem, jak powinien postępować w swojej obronie, aby uzyskać najlepsze rezultaty.

Oczywiście byli też inni, którzy po prostu przechodzili obok mojej celi bez słowa ani spojrzenia w moją stronę. W końcu to jest więzienie. Czasami nie opłaca się zbytnio się angażować. Strach przed reperkusjami jest tutaj wysoki i niestety nie bez powodu.

Było kilku, którzy nawet zajęli stanowisko, że faktycznie muszę być winny i nie mieliby nawet pojęcia, że ​​mogłem zostać niesłusznie oskarżony. Ta postawa była dla mnie szczególnie bolesna, gdy pochodziła od kogoś, kogo znałem od kilku lat i uważałem za przyjaciela. Ten brak wsparcia sprawił, że moja sytuacja była jeszcze gorsza niż była i tym bardziej doceniałem tych, którzy stali po mojej stronie.

Kiedy po dwóch tygodniach chodzenia po celi, w końcu nadszedł dzień przesłuchania, zostałem natychmiast skuty kajdankami za plecami i eskortowany na dół do biura porucznika na pierwszym piętrze celi. Do tego czasu przećwiczyłem moją prezentację tak dokładnie, że praktycznie zapamiętałem ją słowo w słowo. Wiedziałem wszystko, co trzeba było powiedzieć. Znałem każdą randkę i świadka — nadzorcę żywności, funkcjonariusza więziennego i osobę osadzoną — którzy mogli zeznawać i potwierdzić moją niewinność i historię pracy.

Kłopot polegał na tym, że w moich pełnych serca wysiłkach poświęconych wyobrażaniu sobie i próbie przewidzenia okoliczności, z którymi miałem się zmierzyć, nigdy tak naprawdę nie przygotowałem się na realność tych okoliczności. Ta rzeczywistość wyostrzyła się w momencie, gdy weszłam do biura. Porucznik odpowiedzialny za rozprawę siedział z nogami opartymi na biurku, kopia biletu spoczywała niepewnie na jego kolanach. Naprzeciw niego siedział sierżant, który trzymał w dłoni pióro, gotowy do przepisania mojej prośby. Po szybkim zapoznaniu się z zarzutami porucznik spojrzał na mnie i zapytał bardzo bezbarwnym, niezainteresowanym tonem: „Winy czy nie”?

- Niewinny – odpowiedziałem, czując się o wiele bardziej zdenerwowany, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałem w mojej celi.

- No cóż, posłuchajmy tego - jęknął, rzucając bilet na biurko dla podkreślenia. Odchylił się do tyłu, splatając palce za głową, jakby był w domu przed telewizorem, szykując się do oglądania swojego ulubionego programu.

Gdzieś w głębi mojego umysłu uderzyło mnie z całą mocą, że nie robiło to żadnej różnicy, co powiedziałem lub czego nie powiedziałem tej „komisji” jednego z nich. Oszukiwałam się przez ostatnie dwa tygodnie, marnując godziny na zorientowanie się, jak będzie wyglądało to przesłuchanie. Mimo to, tak pewna, jak tego byłam pewna, zbyt dużo ćwiczyłam swoje kwestie, by teraz odpuścić. Zostałem wciągnięty w grę samsary i nie wyobrażałem sobie żadnego wyjścia, dopóki nie powiedziałem kwestii, których uczyłem się w celi. I tak wziąłem głęboki oddech i zanurkowałem. Niestety, nie minęła nawet pełna minuta mojej prezentacji, ledwie na tyle długo, by wydostać się z kilku nazwisk świadków (których zauważyłem, że sierżant nigdy nie zapisał), byłem przerwana przez dzwonek biurowego telefonu i niecierpliwie machnęła ręką na korytarz.

Zajęło mi kolejne pięć minut, zanim zostałem eskortowany z powrotem do biura. "Lubisz swoją pracę?" zapytał porucznik. Odpowiedziałem twierdząco, dodając jednak, że staram się o kolejną pracę w domu odzieżowym. Lepiej płacą i godzinami.

„Słyszałem, że dostali wolne”, zachichotał do sierżanta, jakby fakt, że większość pracowników domu odzieżowego została wysłana do segregacji tydzień wcześniej, miał być jakimś wewnętrznym żartem, w który nie powinienem być wtajemniczony.

Po tym zostałem odesłany z powrotem do celi. Kiedy kajdanki zostały zdjęte i czucie wróciło do moich palców, zrobiłem filiżankę kawy i usiadłem na pryczy, czując ulgę, że rozprawa wreszcie się skończyła. Wraz z tą ulgą przyszło sobie zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo byłem w tej sytuacji zajęty, do tego stopnia, że ​​nigdy nie pozwoliłem sobie po prostu pozostać w daiszin i doświadczyć tego, co działo się ze mną i wokół mnie przez ostatnie dwa tygodnie.

Daishin jest zarówno unikalną, jak i niezbędną częścią praktyki buddyjskiej. The dai część daiszin pochodzi z japońskiego „duży”. Oczywiście w tym kontekście słowo to nie jest używane w konwencjonalnym sensie, w którym porównujemy rozmiary. Takie duże nigdy nie jest naprawdę duże, ponieważ zawsze można znaleźć coś większego, w porównaniu z którym staje się małe. Raczej dai że daiszin tutaj, o którym mowa, jest jak wielki wszechświata, wielki pustki. Ten rodzaj wielkiego, który sam w sobie jest ciszą i przebudzeniem.

Kiedy mówimy o wielkim umyśle (umysł istoty) Budda umysł) mamy do czynienia z ideą, że nasz codzienny umysł powraca do swojego źródła bezruchu i przebudzenia, gdzie nawet w środku chaotycznej i trudnej sytuacji nadal możemy zachować poziom stabilności, który pozwala nam w pełni zaangażować okoliczności są częścią naszego życia.

Kultywowanie wielkiego umysłu pozwala nam traktować każdą sytuację, która pojawia się w naszym życiu jako coś, czego nie należy kurczowo trzymać się ani odpychać, ale przyjąć tak, jak rodzic obejmuje dziecko zarówno w dobrych, jak i złych czasach z miłością, współczuciem, wsparciem i akceptacją . Gdzie jest cisza daiszin przychodzi realizacja, która z kolei prowadzi do rodzicielskiej postawy lub umysłu (raszyna), która kultywuje współczucie i zaangażowanie w życie zarówno dla siebie, jak i dla innych. Łącząc te dwie rzeczy razem, umysł nie biega już w desperackiej, niekończącej się walce o pozostanie poza „segregacją”. Zamiast tego, jaźń osadza się na sobie, pozwalając, by każda sytuacja była taka, jaka jest, a tym samym w pełni zawładnąć własnym życiem i radzić sobie z nim w sposób najbardziej odpowiedni i korzystny. O dziwo, kiedy po prostu odpuszczamy i pozwalamy, aby nasze życie się wydarzało, zamiast próbować kontrolować wszystko w nim, jedność daiszin i raszyna wprowadzać w stan radości i wyzwolenia, który nie jest oddzielony, ale nigdy nie jest zależny od okoliczności naszego życia.

Zastanawiam się: jak to wszystko działa, jeśli to, co widzimy i wierzymy, że nasze życie jest, w rzeczywistości jest tylko ułamkiem naszego życia? W rzeczywistości, skoro wiemy, że cierpienie życia jest bezpośrednio związane z naszą złudną ideą siebie, to bez tego złudzenia może być tylko daiszin. Jeśli tak jest naprawdę, dlaczego wciąż martwimy się o małe rzeczy? Lepiej po prostu się tym zająć.

Pomimo dowodów i świadków przeciwnych, zostałem uznany za winnego wszystkich zarzutów. Na szczęście z powodu przeludnienia nie trafiłem do segregacji. Zamiast tego zostałam „oficjalnie” zwolniona z mojej pracy w kuchni i przeniosłam się do innej celi z dużo mniejszymi celami i mniejszymi przywilejami.

Wciąż czekam na nowe zlecenie. W międzyczasie staram się to robić. Ponownie podałam swoje nazwisko i dostałam przydział do pracy w domu odzieżowym. Kiedy pojawi się moje imię, nie wiem. W międzyczasie nadal piszę. ćwiczę medytacja, porozmawiaj z moim wiolonczelistką, albo gdy nadarzy się okazja, poczytaj dobrą książkę. To nie znaczy, że czasami nie nudzę się, a nawet trochę przygnębiam, z powodu tego, co dzieje się w moich czasach.

Niech tak będzie. Wszystkie te rzeczy są częścią mojego życia, nawet te pozornie złe lub nudne części. Nikt inny nigdy nie doświadczy tych rzeczy tak, jak ja, a pozwolić im przejść bez mojego pełnego zaangażowania byłoby marnotrawstwem. Zrobiłem już dość tego.


  1. Daishin jest kombinacją dwóch chińskich znaków, oznaczających wielkie, wielkie lub wielkie serce/umysł. Przez to powszechny znak używany w mowie potocznej, często występujący we współczesnym języku japońskim. Goleń jest stylizowanym ideogramem serca, a jego obecna forma faktycznie przypomina ludzkie serce. Jako postać buddyjska odnosi się do serca/umysłu i jest zwykle używany jako synonim słowa Budda Natura, choć w buddyjskich dziełach pisarze prawdopodobnie użyliby czegoś bardziej konkretnego, jak Bussho (Budda+Natura) lub buszyn (Budda+ serce/umysł). Krótko mówiąc, daishin oznacza duże, ekspansywne, współczujące serce/umysł. Zgodnie z bardziej techniczną definicją, goleń oznacza serce, umysł, esencję; dai oznacza wielkie lub duże. Goleń odnosi się do alaya-vijnana w tradycji Vijnavada i może również odnosić się do ośmiu świadomości. Goleń może być również odniesieniem do tathata (takości). [Wielkie podziękowania dla ks. Mistrza Eko z Opactwo Shasta dla tego wyjaśnienia.

Osób uwięzionych

Wiele więźniów z całych Stanów Zjednoczonych koresponduje z Czcigodnym Thubtenem Chodronem i mnichami z opactwa Sravasti. Oferują wspaniały wgląd w to, jak stosują Dharmę i starają się przynieść korzyść sobie i innym, nawet w najtrudniejszych sytuacjach.