Kołdra współczucia

Przez LB

Jizo na czerwono-białej patchworkowej kołdrze.
Jizo jest bodhisattwą, który podróżuje przez piekielne królestwa, pomagając ulżyć w cierpieniu czującym istotom. (Zdjęcie zrobione przez Kopuła Dozo i Judy Merrill-Smith)

Sześćdziesiąt lat temu w sierpniu 2005 roku wyspy Nagasaki i Hiroszima w Japonii zostały zbombardowane przez Stany Zjednoczone, co zakończyło wojnę, ale nie koniec bólu i śmierci ludzi, których cywile byli niewinni jakiegokolwiek zła . W wyniku wybuchu atomowego, a później opadu, liczba ofiar śmiertelnych w ciągu roku wyniosła 270,000 XNUMX istnień ludzkich.

Nie urodziłem się jeszcze, kiedy wydarzyła się ta tragedia, ale jej skutki są we mnie odczuwalne przez lata. Pamiętam, jak jako nastolatka przekopywałam się przez wyrzucone stare magazyny Life i natknęłam się na czarno-białe zdjęcie małej Japonki biegnącej nago ulicą, jej ubranie najwyraźniej się spaliło. Miała taki przerażony wyraz twarzy, że chciałem wrócić do tamtych czasów, owinąć ją płaszczem i powiedzieć, że nie musi się już bać. Musiało upłynąć jakieś 20 lat później, zanim mogłem zrobić coś, co w pewnym sensie byłoby uzdrowieniem dla niej, dla mnie i reszty świata — żywych i umarłych.

W więzieniu stanowym Oregon nasz sangha praktykujących buddyzm spotyka się w każdy wtorkowy wieczór na dwie godziny. Jesteśmy zróżnicowaną grupą z wieloma wyznawcami różnych linii, ale wydaje się, że wszyscy mamy wspólną cechę akceptacji i współpracy, która wydaje się pasować do nas.

W jeden z takich wtorkowych wieczorów przybyłem do kaplicy, gdzie się spotykamy, spodziewając się zobaczyć wszystkich siedzących na kocach i medytujących w kręgu. Zwykle przybywam ostatni, ponieważ mój blok i piętro najczęściej jest wypuszczany jako ostatni i muszę szybko wspiąć się po schodach, a następnie biec długim korytarzem, aby zdążyć przed godziną graniczną.

Jednak tej nocy, kiedy wszedłem do kaplicy i spojrzałem w lewo, nikogo nie zobaczyłem. Żadnego ustawionego ołtarza, żadnego kadzidła unoszącego się pod sufit i nikogo nie siedzącego na kocach w kręgu. Mniej więcej w czasie, gdy myślałem, że będę musiał wrócić do swojej celi, usłyszałem śmiech dochodzący z jednego z tylnych pokoi po mojej prawej stronie, więc wróciłem tam.

Kiedy wszedłem do pokoju, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, była czerwono-biała patchworkowa kołdra przyczepiona do drewnianych szafek. Mogłem powiedzieć, że na każdym kwadracie były narysowane małe cyfry i słowa, ale niewiele poza tym — mój wzrok jest słaby powyżej około ośmiu stóp. Były też dwa dwumetrowe składane stoły, wokół których siedziała większość naszej buddyjskiej grupy. Na tych stołach leżało mnóstwo kolorowych pisaków i flamastrów, a także drewniane klocki i poduszki tuszowe do odcisków na suknach. Na sali było też trzech naszych zewnętrznych wolontariuszy, którzy przychodzą regularnie. Każdy miał cudowny uśmiech i spokój, który świadczył o tym, że jest autentyczna i nie przejmuje się przebywaniem w pokoju pełnym uwięzionych ludzi.

Minęły lata, odkąd byłem w pokoju z taką świąteczną atmosferą, nie wspominając o roześmianych i współczujących kobietach, które dawały ci znać, że im na tobie zależy. Spojrzałem na Gechena, który jest nauczycielem Dharmy i przywódcą ochotników, i zapytałem: „Co się dzieje?”. „Cóż”, powiedziała, „robimy koc„ Jizo for Peace ”. Następnie wyjaśniła, że ​​Jizo (wymawiane Geezo) jest bodhisattwa który podróżuje przez królestwa piekieł, pomagając ulżyć w cierpieniu czującym istotom. (Wyobrażałem sobie osobę przypominającą świętego Krzysztofa, który troszczy się o podróżnych.)

Powiedziała nam, że te na Wielkim Przysięga Klasztor chciał zarobić 270,000 1,500 Jizo; po jednym za każdą osobę, która zginęła w wyniku dwóch bomb atomowych zrzuconych na Japonię. Następnie wyjaśniła, że ​​kobieca grupa buddyjska w więzieniu Coffee Creek w Oregonie wyprodukowała ponad XNUMX dżizo na kołdrze, która wisiała na drewnianych szafkach. Potem rzuciła nam, mężczyznom, wyzwanie, aby sprawdzić, czy możemy lepiej liczyć na naszej kołdrze.

W tym momencie byłem trochę przytłoczony. Byłem w głównej populacji więzienia tylko przez nieco ponad miesiąc po odbyciu trzech lat w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Cierpiałem na przeciążenie sensoryczne i trochę paranoję, że zostałem wrzucony do populacji 2,000 mężczyzn z populacji zaledwie 15 mężczyzn. Zdałem sobie jednak sprawę, że ci ludzie byli bezpieczni, współczujący i robili coś dla dobra świata; okazywali miłość i współczucie ludziom, których nie znaliśmy osobiście, ale którzy mogliby skorzystać z naszego aktu miłującej dobroci. Powiedziano nam wtedy, że jeden z burmistrzów dwóch zbombardowanych miast zgodził się już przyjąć kołdry, które my i inni wykonaliśmy w dniu upamiętniającym te zgony. To było wystarczające dla mnie. Z szerokim uśmiechem na twarzy i widząc nadzieję w oczach mojego nauczyciela Dharmy, że przeoczę ten stygmatyzm macho bycia człowiekiem zaangażowanym w szycie kołder, powiedziałem: „Co muszę zrobić?”

Następnie Gechen kazał mi usiąść na jednym końcu składanego stołu, położył na nim szablon, a na nim kwadrat białego płótna. Szablon pokazany przez tkaninę i został wykonany z papieru; były czarne obramowania, które wskazywały nam, gdzie rysować, aby móc wszyć kwadraty w kołdrę. Gechen powiedział, że możemy narysować obrazki Jizos lub użyć drewnianych klocków i odbić je.

Wyśrodkowałem kawałek materiału na szablonie, a potem rozejrzałem się po pokoju. Po mojej lewej stronie był dożywotnik imieniem Pollock. Nieprzerwanie od ponad 20 lat. Dołączył do grupy buddyjskiej cztery lata temu. Spotkałem go w „dziurze” (jednostka segregacyjna) po tym, jak przedawkował heroinę. Był pierwszym, który wzbudził moje zainteresowanie buddyzmem i polubiłem go. Był zajęty rysowaniem i uśmiechał się jak małe dziecko. Po mojej prawej stronie znajdowała się Gechen, która również była zajęta wyznaczaniem linii na swojej granicy i wyrywaniem kolorowych długopisów tak szybko, jak tylko mogła rysować, odkładać jeden i podnosić drugi — można było powiedzieć, że robiła to już wcześniej. Po przeciwnej stronie stołu naprzeciwko mnie siedziała Betty. Nie rysowała, ale szeroko się uśmiechała, obserwując, jak wszyscy inni rysują i emanując dobrymi wibracjami.

Drugi stół znajdował się kilka stóp od naszego i był pełen facetów rysujących i rozmawiających podczas pracy. Nasz trzeci wolontariusz, Keesay, jest żartownisiem naszej grupy wolontariuszy i zawsze się śmieje i uśmiecha. Jej oczy mają ten błysk, który mówi, że jest szczęśliwą osobą i najczęściej wystawia język w dobroduszny sposób, jakby mówiła „życie jest dobre, podziel się nim z nami”. Przeżyła raka i można było powiedzieć, że jej natura była przepełniona szczęściem. Była także krawcową i kierowała swoją częścią przedsięwzięcia związanego z kołdrą.

Wydawało się, że wszyscy są zaangażowani w toczący się proces. Westchnąłem więc, pozbyłem się obaw i otworzyłem się na to doświadczenie. Moja pierwsza próba narysowania Jizosa odręcznie była trochę sztywna. Mój następny sprawił, że poczułem dobroć projektu. Jeden z ochotników powiedział, że liczy się tutaj dużo dżizosów i właściwa intencja, szczególnie w stosunku do kobiet i dzieci. Przypuszczam, że jeśli Bodhisattwa Jizo był wszystkim, za kogo go uważałem, najbardziej troszczył się o kobiety i dzieci. Może nawet być bodhisattwa to była ona, jeśli życzliwość i współczucie naszych wolontariuszy były jakąkolwiek miarą tego rodzaju istot.

Raz czy dwa zwróciłem uwagę na wędrówkę zadania, gdy rysowałem i wycinałem Jizos, ale jakoś tak medytacja Przywróciłbym moją świadomość z właściwą intencją, tak jak w przypadku oddechu. Odkryłem, że naprawdę mogę się zrelaksować i cieszyć tą okazją, tym doświadczeniem nasyconym Dharmą. Czułem też, że robię coś pozytywnego, coś uzdrawiającego nie tylko dla siebie, ale także dla innych.

Zanim się zorientowałem, ukończyłem czwarty kwadrat płótna z 71 czerwonymi i czarnymi dżizosami. Przekroczyliśmy liczbę kobiet, ale nie czułem, że to była rywalizacja między płciami. Rzeczywiście, obok nas pracowały kobiety. Odczuwałem raczej proces uzdrawiania i współpracy, spokojną wspólną pracę nad wykonaniem honorowego zadania.

Kiedy wyszliśmy z kaplicy po odłożeniu rzeczy i pożegnaniu się, szedłem powoli korytarzem, którym przebiegłem dwie godziny wcześniej. Mała dziewczynka, którą pamiętałem z tego dawno temu zdjęcia w magazynie Life, wróciła do mnie. W końcu ktoś zadał sobie trud, by zabrać jej ból, prosić o przebaczenie i zakryć jej nagość. Był to wysiłek grupowy dokonany przez nieznajomych — niektórych, którzy nigdy się nie spotkali w tym życiu, ponieważ nasz wkład stanowił tylko niewielką część z potrzebnych 270,000 XNUMX Jizos. Ale to było w porządku; w tym zadaniu była miłująca dobroć.

Osób uwięzionych

Wiele więźniów z całych Stanów Zjednoczonych koresponduje z Czcigodnym Thubtenem Chodronem i mnichami z opactwa Sravasti. Oferują wspaniały wgląd w to, jak stosują Dharmę i starają się przynieść korzyść sobie i innym, nawet w najtrudniejszych sytuacjach.

Więcej na ten temat