Przyjazne dla wydruku, PDF i e-mail

Moją prawdziwą religią jest dobroć

Moją prawdziwą religią jest dobroć

Zdjęcie dziewczyny piszącej: Żadnego aktu dobroci Nieważne, jak małe się marnuje.
Tak jak my lubimy być traktowani życzliwie, tak i inni. (Zdjęcie zrobione przez dѧvid)

Wielu członków Fundacji Przyjaźni Dharmy było zachwyconych, słuchając przemówienia Rinczena Khandro Chogyela w Centrum 5 stycznia 1999 r. Pomyślałem, że możesz chcieć dowiedzieć się więcej o tej niezwykłej osobie i podzielić się z nią wywiadem, który przeprowadziłem z nią w październiku 1992 roku.

Kalon (minister) w tybetańskim rządzie na uchodźstwie, była przewodnicząca Tybetańskiego Stowarzyszenia Kobiet i szwagierka Jego Świątobliwości Dalajlama, Rinchen był inspiracją i energią dla wielu projektów opieki społecznej, które TWA podjęła, aby pomóc tybetańskiej społeczności uchodźców w Indiach. Tybetańskie Stowarzyszenie Kobiet zakłada między innymi ośrodki opieki dziennej, drukuje bajki dla dzieci w języku tybetańskim, promuje higienę i oczyszczanie środowiska, opiekuje się osobami starszymi i chorymi oraz zakłada nową szkołę i klasztor dla mniszek-uchodźców . Rinchen-la pełnił funkcję ministra zdrowia i domu, a przez ostatnie siedem lat był ministrem edukacji. Mimo dokonań wyróżnia się skromnością, pokorą i wdzięcznością wobec innych – dobry przykład praktyki zintegrowanej z życiem. Rinchen i ja znamy się od kilku lat iz przyjemnością omawiałem z nią głębiej jej filozofię buddyzmu zaangażowanego społecznie. Tytuł, Moja prawdziwa religia to życzliwość, to cytat z Jego Świątobliwości Dalajlama i dobrze wyraża postawę Rinchena…


Czcigodny Thubten Chodron (VTC): Jakie jest buddyjskie podejście do służby społecznej?

Rinczen Khandro Chogyel (RKC): Buddyzm daje mu ważne miejsce. W praktyce Dharmy ćwiczymy się w zapominaniu o własnych potrzebach i zwracaniu uwagi na potrzeby innych. Więc kiedy angażujemy się w służbę społeczną, kroczymy ścieżką Budda pokazał. Chociaż jestem świeckim buddystą, wierzę, że najlepszą rzeczą w życiu jest przyjęcie święceń. Kiedy analizujemy dlaczego, widzimy, że jest to klasztorny pozwala stać się bardziej dyspozycyjnym w służbie dla ludzi: rezygnuje się po prostu ze służenia własnej rodzinie, aby służyć rodzinie ludzkiej. Większość świeckich jest pochłonięta potrzebami własnej rodziny. Niemniej jednak możemy rozpoznać, że nasze własne potrzeby i potrzeby innych są takie same i dlatego chcemy pracować dla dobra innych. Ponieważ mają umiejętności zawodowe, ludzie świeccy często mają większą wiedzę na temat tego, jak pomagać. Problem polega na tym, że niewiele osób decyduje się na to.

VTC: Ale nie widzimy wielu zakonników w społeczności tybetańskiej zaangażowanych w pracę społeczną.

RKK: To prawda. Kiedy mieszkaliśmy w Tybecie, zanim zostaliśmy uchodźcami w 1959 roku, nie mieliśmy organizacji ani instytucji pomocy społecznej. Mieliśmy koncepcję pracy dla dobra innych, na którą można działać na różne sposoby. Na przykład w Tybecie, jeśli do wioski przyszedł żebrak, prawie wszyscy coś dawali. Podobnie było, gdy ktoś był chory: wszyscy sąsiedzi pomogli. To dlatego, że jesteśmy buddystami. W tamtych czasach ludzie nie myśleli o zorganizowaniu projektu pomocy społecznej dla grupy nieznajomych spoza ich wioski. Jednak koncepcja dawania zawsze istniała. To jest potrzebne w pierwszej kolejności. Wtedy, jeśli ktoś postępuje zgodnie z nim, inni pójdą za nim.

Dla Tybetańczyka z Tybetu sprzed 1959 roku pierwszą dobrą pracą była opieka nad sangha, do ofiarowania klasztorom. Widzę zmianę teraz, gdy Tybetańczycy są w Indiach i na Zachodzie. Ludzie zaczynają myśleć o przekazywaniu pieniędzy na edukację biednych dzieci i budowę szpitali. Koncepcja dawania była już obecna w naszej kulturze, a teraz ludzie widzą coraz więcej nowych kierunków dawania, na przykładzie ludzi Zachodu. Chociaż Tybet był materialnie zacofany, był samowystarczalny na swój sposób. Rodzina była silna; ludzie z tej samej rodziny lub wsi pomagali sobie nawzajem. Ludzie byli w zasadzie szczęśliwi i samowystarczalni. Rzadko widywano kogoś, kto był bezdomny lub chory, o który nie dbano. Rodziny i wsie zdołały pomóc swoim rodakom, więc nie pojawiła się myśl o projektach pomocy społecznej na dużą skalę.

Po 1959 roku, kiedy wyjechaliśmy na wygnanie, nastąpiła drastyczna zmiana. Ludzie nie mieli nic, wszyscy byli w potrzebie, więc ludzie byli zaangażowani w zdobywanie tego, czego potrzebowali dla swojej własnej rodziny i nie mogli tak bardzo pomagać innym. Teraz, gdzie Tybetańczycy dobrze sobie radzą, znowu robią ofiary do klasztorów i do szkół. Tybetańczycy mają zwyczaj najpierw pomagać osobom z własnej rodziny lub wioski. Ale patrząc na to z innej strony, to dobrze. Rozpoczyna się od tego, co jest blisko ciebie, a potem to powiększa. Jeśli nie pomożemy bliskim, trudno będzie później rozciągnąć naszą hojność na większą grupę. Ale my Tybetańczycy musimy rozwijać się i myśleć bardziej uniwersalnie. Jest do tego podatny grunt: Jego Świątobliwość Dalajlama prowadzi nas w ten sposób, a jeśli będziemy o tym więcej dyskutować, to nasza opieka społeczna się poszerzy. Ale jeśli teraz nikt nie działa, to w przyszłości nic nie wzrośnie.

VTC: Czy postrzegasz siebie jako jednego z tych, którzy działają teraz, jako lidera w tym kierunku?

RKK: Nie całkiem. Myślę, że jest wielu ludzi, którzy tak myślą i pomagają na swój sposób. Musimy się zebrać, zebrać razem naszą energię. Mogłabym się zaliczyć do tych, którzy chcą coś zacząć.

VTC: Co dało Ci impuls do zaangażowania się w służbę społeczną?

RKK: To nie jest coś, o czym myślałem. Jego Świątobliwość tego naucza. Czasami jesteśmy jak dzieci, a on karmi nas łyżką. Jego nauki i przykład tego, jak żyje, sprawiły, że pomyślałem, że muszę coś zrobić dla innych. Mój mąż, Nyari Rinpocze, jest bardzo praktyczny i od niego nauczyłam się, jak ważne jest aktorstwo, a nie mówienie za dużo. Inspiracja Jego Świątobliwości rosła z biegiem czasu, nie doszło do żadnego szczególnego incydentu. Właściwie ziarno zostało zasiane we mnie, kiedy byłem mały. Rozrosło się i zacząłem widzieć rzeczy w innym świetle. Moje wychowanie w tybetańskiej rodzinie zasiało ziarno życzliwości dla innych. Ponadto Jego Świątobliwość jest żywym przykładem życzliwego. Nie robię nic wielkiego, ale oba te czynniki – wychowanie w rodzinie i przykład Jego Świątobliwości – umożliwiły mi robienie tego, co robię teraz.

VTC: Podziel się, proszę, więcej o tym, jak twoje wychowanie wpłynęło na ciebie.

RKK: Wielką rolę odegrała moja mama. Nie była dobrze wykształcona ani wyrafinowana. Była praktyczna i przyziemna, miała dobre serce. Czasami miała ostry język, ale nikomu to nie przeszkadzało, bo wiedzieliśmy, że pod spodem miała dobre serce. W magazynie naszego domu w Kham we wschodnim Tybecie moja mama trzymała część tsampa (mielona mąka jęczmienna, podstawowe pożywienie Tybetu) na bok dla żebraków. Jeśli z jakiegoś powodu nie było już tsampy dla żebraków, była zdenerwowana. Upewniła się, że zawsze jest coś do zaoferowania. Każdy żebrak, który przyszedł, bez względu na to, kto to był, dostawał trochę. Jeśli ktoś pokryty ranami przychodził do naszego domu, odkładała na bok pracę, oczyszczała rany i stosowała tybetańską medycynę. Jeśli podróżni przyjeżdżali do naszej wioski i byli zbyt chorzy, aby podróżować dalej, pozwalała im zostać w naszym domu, dopóki nie poczują się na tyle dobrze, by jechać. Pewnego razu starsza pani z córką została ponad miesiąc. Gdyby dziecko sąsiadki zachorowało, szła z pomocą bez względu na porę dnia i nocy. Moja matka była bardzo hojna, dając jedzenie i ubrania potrzebującym. Jeśli dzisiaj robię coś wartościowego, to dzięki przykładowi mojej mamy. Jedna z moich ciotek była zakonnicą i przyjeżdżała z klasztoru na część roku do naszego domu. Była miła i bardzo religijna. Myślę, że to od niej wzięło się moje obecne oddanie projektowi sióstr. Jej klasztor był taki piękny i cichy. To było miejsce, do którego najbardziej lubiłam biegać jako dziecko. Spędzałem dni w jej pokoju. Zrobiła cudowne toffi i twaróg – nic nie smakowało tak samo. Może dlatego tak bardzo kocham zakonnice! Chociaż sama nigdy nie myślałam o zostaniu zakonnicą, zawsze szanowałam i lubiłam zakonnice.

VTC: Co powiedział Jego Świątobliwość, co cię szczególnie zainspirowało?

RKK: Nieustannie przypomina nam, że wszystkie istoty są takie same. Tak jak my lubimy być traktowani życzliwie, tak i inni. Zatrzymaj się na chwilę i wyobraź sobie, że ktoś jest dla ciebie miły. Poczuj to. Gdybyś mógł dać to szczęście innym, czy nie byłoby wspaniale? Więc bardzo się staram. Najpierw musimy nawiązać kontakt z własnym pragnieniem bycia szczęśliwym, a następnie rozpoznać, że inni są tacy sami. W ten sposób będziemy chcieli dawać i pomagać innym. Najpierw musimy być o czymś przekonani, zanim będziemy mogli działać szczerze. Kiedy sami doświadczamy szczęścia, a potem widzimy, że inni są tacy sami, inspiruje nas to do dawania.

VTC: Jak możemy pozwolić sobie na odczuwanie szczęścia, które wynika z dobroci innych, nie blokując jej ani nie przywiązując się do niej?

RKK: To bardzo smutne: czasami ludzie czują się szczęśliwi i chcą zachować to dla siebie. Nie chcą dzielić się tym z innymi ani rezygnować. Ale szczęście to szczęście, bez względu na to, kto to jest. Jeśli chcemy, aby nasze szczęście trwało długo, musimy dzielić się nim z innymi. Próba zachowania własnego szczęścia w sposób egocentryczny sprawia, że ​​stajemy się bardziej przestraszeni i nieszczęśliwi. Jeśli przykryjesz żarówkę kloszem, oświetlony będzie tylko mały obszar, ale jeśli zdejmiesz klosz, cały obszar będzie jasny. Im bardziej staramy się zachować dobre rzeczy tylko dla siebie, tym bardziej maleje nasze szczęście.

VTC: Niektórzy ludzie boją się dzielić. Czują, że jeśli dadzą, nie będą bezpieczni, nie będą szczęśliwi.

RKK: Jeśli nie ma się odwagi, łatwo tak się czuć. Pochodzi z naszej ignorancji. Kiedy jednak spróbujemy, przekona nas nasze doświadczenie i wtedy nasza chęć dzielenia się i dawania wzrośnie.

VTC: Aby pomóc innym, musimy najpierw być w stanie dokładnie ocenić, a następnie określić ich potrzeby. Jak to robimy?

RKK: Wszyscy chcielibyśmy móc rozwiązać problemy wszystkich w jeden dzień. Ale to nie jest możliwe. To niepraktyczne. Nie mamy na to czasu, pieniędzy ani okoliczności. Ważne jest, aby być realistą. Na przykład, jeśli ktoś nie ma prawie nic w swoim domu, a my nie mamy możliwości kupienia wszystkiego, czego potrzebuje, to musimy pomyśleć: „Co jest najważniejsze, aby go uruchomić?” i spróbuj to zaaranżować. Nie musimy kupować im najlepszej jakości, najdroższej rzeczy. Człowiek potrzebuje czegoś trwałego i zdrowego. Nie jest mądrze dawać im coś bardzo drogiego, co ich zepsuje, ponieważ gdy to się zepsuje, nie będą mogli ponownie dostać czegoś tak doskonałej jakości i będą nieszczęśliwi. Choć bardzo chcielibyśmy dać z siebie to, co najlepsze, musimy najpierw ustalić, czy jest to praktyczne. Jeśli ktoś posmakuje czegoś miłego, a później nie może sobie na to pozwolić, jest to dla niego trudniejsze.

Aby móc pomagać innym, musimy najpierw spróbować zrozumieć ich sytuację i, jeśli to możliwe, sami jej doświadczyć. Na przykład osoba, która zawsze zatrzymuje się w pięciogwiazdkowym hotelu i jeździ taksówkami po mieście, nigdy nie dowie się, jak to jest siedzieć na gorącej drodze w Delhi. Najlepszym sposobem na zrozumienie innych jest bycie z nimi jednym od czasu do czasu, rozmawianie z nimi jak równymi sobie. Najpierw musimy rozwinąć czystą motywację do pomocy, aby spróbować wzbudzić w stosunku do nich uczucia życzliwości. Następnie musimy być z nimi jednym, to znaczy przejść do ich poziomu. Większość pomocników uważa się za wyższych od tych, którym pomagają. Wtedy ludzie, którzy szukają u nich pomocy, chcą ich zadowolić i nie zawsze są szczerzy w swojej sytuacji. Bycie jednym z nimi oznacza przebywanie z nimi: „Powiedz mi swój problem, abyśmy mogli go wspólnie rozwiązać. Nie mam żadnej specjalnej mocy ani zdolności, aby zmienić twoją sytuację, ale możemy to zrobić razem. Nie powinniśmy podchodzić do ludzi z nastawieniem „ja jestem pomocnikiem, a ty jesteś odbiorcą”. Chociaż trudno jest, a czasami wręcz niemożliwe, uważać się za równych tym, którym pomagamy, ważne jest, aby stopniowo szkolić się w ten sposób. Kiedy już to zrobimy, inni wezmą nas za jednego z nich i porozmawiają z nami jak z przyjacielem. Wtedy możemy zrozumieć i uszeregować ich potrzeby.

VTC: Musimy zejść z drogi, aby przynosić korzyści innym. Musimy uwolnić się od postrzegania siebie jako pomocnika. Jakie są sposoby, aby to zrobić?

RKK: Kiedy inni nie rozpoznają nas jako kogoś, kto przyszedł im pomóc, to najlepiej. Tak więc w naszym własnym umyśle musimy najpierw rozpoznać, że my i inni jesteśmy równi w naszym pragnieniu bycia szczęśliwym i unikania cierpienia. Ból to ból, nie ma znaczenia czyj to jest, musimy spróbować go wyeliminować. Jeśli myślimy w ten sposób, nie będziemy postrzegać siebie jako wyjątkowych, ponieważ pomagamy. Zamiast tego postaramy się pomóc innym tak naturalnie, jak byśmy pomogli sobie. Kiedy jesteśmy z innymi, czasami musimy się przebrać, żeby nie wyglądać na „wielkiego zbawiciela”.

VTC: Jak możemy przeciwdziałać dumie, która może powstać, gdy pomagamy innym?

RKK: Musimy się powstrzymywać, ponieważ istnieje niebezpieczeństwo, że popadniemy w myślenie, a także chwalimy się innym, że zrobiliśmy to czy tamto. Kiedy miałam trzynaście lat, moja nauczycielka w szkole nauczyła nas „Duma przychodzi przed upadkiem”. Wyobrażam sobie siebie na skraju przepaści, przewracam się i już nigdy nie mogę wstać. To pomaga mi przypomnieć sobie, jak autodestrukcyjna jest duma.

VTC: Innym składnikiem pomagania innym jest umiejętność dokładnej oceny własnych talentów i możliwości. Jak możemy to zrobić?

RKK: To może być trudne: czasami przeceniamy się, czasami nie doceniamy samych siebie. Więc dla mnie najlepiej nie myśleć zbyt dużo o swoich umiejętnościach. Po prostu patrzę na swoją motywację i idę dalej. Jeśli będziemy oceniać siebie i własne możliwości tak, aby stało się to formą zaabsorbowania sobą. Staje się przeszkodą. Czasami problem wydaje się ogromny. Jeśli spojrzę na całą sytuację, może wydawać się przytłaczająca i mogę czuć, że nic nie mogę zrobić. Ale jeśli pomyślę: „Zrobię, co w mojej mocy” i zacznę działać, to stopniowo wszystko zaczyna się układać. Zaczynam bez większych oczekiwań i nadziei na najlepsze. Problem może być wielki i być może będę chciał rozwiązać całą sprawę, ale nie obiecuję tego innym. Zaczynam od małych rzeczy bez obietnic, a potem idę powoli i zostawiam miejsce na większe rzeczy. W ten sposób nie ma niebezpieczeństwa poświęcenia się rzeczom, których nie mogę zrobić, a później konieczności wycofania się, pozostawiając siebie i innych rozczarowanych. Od młodości byłem w ten sposób konserwatywny. Staram się być ostrożny, zaczynać od małych rzeczy i zostawiać miejsce na wzrost. Nie wiem, jak to jest chcieć wskoczyć i zacząć na dużą skalę. Nawet kiedy byłem w szkole, moi przyjaciele mówili, że jestem zbyt ostrożny. Kiedy jesteśmy zaangażowani w projekt, dostrzegamy, jak to jest wykonalne, chyba że niedbale na to patrzymy. Ważne jest, aby dokładnie przemyśleć, zanim obiecasz i zaczniesz działać. Musimy się dobrze zastanowić, ale jeśli myślimy za dużo, staje się to problemem. Musimy ocenić nasze umiejętności przed podjęciem zobowiązania, ale jeśli ocenimy zbyt wiele, nigdy nie będziemy działać, ponieważ sytuacja może wydawać się zbyt ciężka, by sobie z nią poradzić.

VTC: Ale jeśli w ogóle nie myślimy, sytuacja może początkowo wydawać się zbyt trudna do zniesienia. Jeśli trochę się zastanowimy, może zobaczymy, że możemy coś zrobić.

RKK: To prawda. Jeśli zawsze myślimy, że możemy podjąć się wszystkiego, istnieje niebezpieczeństwo, że nie oceniamy rzeczy jasno. Z drugiej strony, jeśli zawsze mówimy „nie”, bo boimy się, że nie będziemy w stanie ich dokończyć, istnieje niebezpieczeństwo, że się unieruchomimy. Musimy myśleć rozsądnie, a potem działać. Idąc dalej, dowiemy się więcej o naszych zdolnościach. Musimy ocenić nasze umiejętności przed podjęciem decyzji i po zakończeniu projektu, ale powinniśmy unikać tego rodzaju ciągłej samooceny, która nas paraliżuje.

VTC: Jakie trudności pojawiły się, gdy byłeś zaangażowany w służbę społeczną i jak z nimi pracowałeś?

RKK: Zdarzało się, że ludzie prosili o pomoc, chciałem pomóc i postanowiłem to zrobić, a potem dowiedziałem się, że pomagałem ludziom, którzy tak naprawdę jej nie potrzebowali. Tak więc jedną z trudności, z którą się spotkałem, jest udzielenie pomocy jednej osobie, którą można by skierować do kogoś innego, kto był w większej potrzebie. Czasami starałem się jak najlepiej określić, jak komuś pomóc i robiłem to, co uważałem za najlepsze. Później dowiedziałem się, że pomoc nie została doceniona. W tym czasie muszę zadać sobie pytanie: „Czy pomagałem drugiej osobie, czy pomagałem sobie?” Muszę sprawdzić moją pierwotną motywację, aby zobaczyć, czy była czysta, czy nie. Jeśli tak, to mówię sobie: „Zrobiłem co w mojej mocy. Nie ma znaczenia, czy ta osoba była wdzięczna, czy nie”. Trudno jest usłyszeć, jak ktoś, komu próbowałem pomóc, mówi: „Chciałem tego, a zamiast tego dałeś mi tamto”. Istnieje niebezpieczeństwo pożałowania tej części naszego wysiłku, która była pozytywna, a tym samym odrzucenia naszej cnoty. W wielu przypadkach trudno jest wiedzieć, co należy zrobić, ponieważ nie mamy jasnowidzenia. Po prostu musimy mieć dobre serce i postępować zgodnie z naszym rozumieniem. Inną trudnością, która czasami pojawia się w pomaganiu innym, jest to: kiedy już zdecydowałem, jaki jest najlepszy sposób, aby komuś pomóc, jak mogę sprawić, by ta osoba zgodziła się pomóc mi?

VTC: Czy to nie może być wpychanie komuś pomocy?

RKK: Kiedy wiemy na pewno, że coś jest korzystne, to nawet jeśli ta osoba sprzeciwia się, nie musimy się zniechęcać. Na przykład niektórzy nowo przybyli z Tybetu nie są przyzwyczajeni do częstych kąpieli i są na to oporni. W Tybecie nie trzeba było często się kąpać, ale klimat w Indiach jest inny. Jeśli każemy im się wykąpać, przekonają się na podstawie własnego doświadczenia, że ​​to, co doradzamy, jest korzystne. Jedna zakonnica, która właśnie przybyła z Tybetu, miała gruźlicę. Przez długi czas nie była prawidłowo diagnozowana i stała się niezwykle szczupła. W końcu dowiedzieliśmy się, że ma gruźlicę i podaliśmy jej lekarstwo. Do tego czasu jedzenie było tak bolesne. Ale mimo jej jęków musieliśmy ją zmusić do jedzenia. Początkowo przeklinała nas, ale jak przepowiedział lekarz, im więcej jadła, tym mniej bolało. Jego Świątobliwość dawał Kalaczakra inicjacja w innej części Indii w tym czasie i desperacko pragnęła przybyć. Musiałem odmówić, bo wciąż była za słaba. Była taka zdenerwowana. Wyjaśniłem jej: „Jeśli pożyjesz wystarczająco długo, zrozumiesz, dlaczego to mówię”. Kiedy więc jesteśmy pewni, że nasza rada jest poprawna, to nawet jeśli osoba, której to dotyczy, początkowo się nie zgadza, musimy iść dalej i to zrobić.

VTC: Co się stanie, jeśli nieświadomie popełnimy błąd w naszej ocenie sytuacji, a później dowiemy się, że nasza rada była błędna?

RKK: Następnie uczymy się z naszego doświadczenia i staramy się tego nie robić ponownie. Pamiętamy, aby wcześniej porozmawiać z ludźmi, aby zobaczyć, czego potrzebują i sprawdzić przed rozpoczęciem, ale nie ma potrzeby czuć się winnym z powodu popełnienia błędu. Surowe osądzanie samych siebie przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Uczymy się przez doświadczenie. Nie ma innego wyjścia. Musimy mieć do siebie trochę cierpliwości.

VTC: Jak zrównoważyć służbę społeczną z praktyką Dharmy?

RKK: Tak naprawdę nie praktykuję żadnej formalnej praktyki Dharmy. Moje intelektualne zrozumienie Dharmy jest ograniczone. Muszę przyznać, że. Ale mam silne przekonanie o buddyzmie. Uprościłem Dharmę, aby pasowała do mojej ignorancji w następujący sposób: Mam wielką wiarę w ochronną moc Potrójny klejnot (BuddaDharma, sangha), ale jeśli nie jestem godny ochrony, nie mogą mi pomóc. Więc muszę zrobić co w mojej mocy, by zasłużyć na odrobinę ich pomocy, a potem o nią poprosić. Mój mąż i ja dyskutujemy o tym. Mówi, że nie ma tam żadnej ochrony, że musimy chronić się poprzez przestrzeganie przyczyny i skutku, prawa karmy. Zgadzam się z tym w tym sensie, że silna wiara w Budda nie wystarczy. Musimy sprawić, że zasłużymy na pomoc, porzucając działania destrukcyjne i podejmując działania konstruktywne. Ponadto nasze modlitwy muszą być szczere i bezinteresowne. Jego Świątobliwość i Budda Rozumiem wszystkich, ale jeśli nie modlimy się w słusznej sprawie, czuję, że nie mamy prawa ich niepokoić. To moja praktyka religijna: obserwacja przyczyny i skutku oraz modlitwa do Jego Świątobliwości i Tary. Jak naprawdę odróżnisz służbę społeczną od praktyki Dharmy w ogóle? Uważam, że nie ma różnicy między praktyką Dharmy a służbą społeczną. Jeśli pomagamy innym z dobrą motywacją, to oni są tacy sami. W ten sposób nie muszę zapamiętywać wielu modlitw i pism świętych!

VTC: Jakie cechy należy pielęgnować, aby móc trwale pomagać innym? Jak możemy stać się odważni i silni?

RKK: Musimy zmniejszyć zaangażowanie ego, ale to trochę trudne. Na naszym poziomie ego jest jak ciężarówka: bez niego, jak będziesz przewozić rzeczy? Nie jesteśmy jeszcze w stanie oddzielić naszego ego. Myśląc o szkodliwych aspektach egocentryzm pomaga je zmniejszyć, ale nie powinniśmy oczekiwać, że będziemy doskonali. Dopóki nie zaakceptujemy, że mamy ego – że mamy ignorancję, przywiązanie i złość—wtedy będziemy w ciągłym konflikcie ze sobą. Jeśli powiemy: „Ego jest całkowicie niepożądane. Nie powinienem działać, jeśli w grę wchodzi choć trochę ego”, wtedy nie możemy w ogóle działać i nic się nie dzieje. Musimy więc zaakceptować nasze niedoskonałości i mimo to działać. Oczywiście, kiedy ego zabiera nas w podróż, w głębi serca wiemy o tym i musimy porzucić nasze skupione na sobie troski. Im mniej ego jest zaangażowane, tym lepiej się czujemy. Ego może wkraść się w naszą motywację; mogą być trudne do oddzielenia. Tak więc z jednej strony musimy wierzyć, że nasza motywacja jest tak czysta, jak to tylko możliwe i działać, a z drugiej jednocześnie sprawdzać, czy ego jest zaangażowane, a następnie zmniejszać lub eliminować to. Nie powinniśmy popadać w skrajności, myśląc, że nasza motywacja jest całkowicie czysta i działając jak buldożer, lub myśląc, że naszą motywacją jest całkowicie ego i wcale nie działamy. Często możemy powiedzieć, jak czysta była nasza motywacja na podstawie wyników naszych działań. Kiedy robimy coś bez przekonania, wynik jest taki sam. Im czystsza nasza motywacja, tym lepsze wyniki naszej pracy.

Aby nadal pomagać innym, musimy unikać zniechęcenia. Czasami zniechęcamy się, ponieważ nasze oczekiwania są zbyt duże. Jesteśmy zbyt podekscytowani, gdy coś idzie dobrze, a zbyt rozczarowani, gdy nie. Musimy pamiętać, że żyjemy cyklicznie i należy się spodziewać problemów. W ten sposób możemy pozostać bardziej zrównoważeni bez względu na to, co dzieje się w naszym życiu. Ponadto ważne jest, aby nie być przesadnie ambitnym, myśląc, że powinniśmy być najlepsi i robić jak najwięcej. Jeśli zrobimy, co umiemy i zaakceptujemy nasze ograniczenia, będziemy bardziej zadowoleni i unikniemy popadania w samoocenie, co jest zarówno nierealne, jak i przeszkodą w rozwijaniu naszego potencjału. Tak więc, o ile to możliwe, powinniśmy starać się mieć dobrą motywację i skupić się na tym, co dobre.

Kliknij tutaj, aby uzyskać więcej informacji na temat Projektu Tybetańskich Zakonnic.

Czcigodny Thubten Chodron

Czcigodny Chodron kładzie nacisk na praktyczne zastosowanie nauk Buddy w naszym codziennym życiu i jest szczególnie uzdolniony w wyjaśnianiu ich w sposób łatwo zrozumiały i praktykowany przez ludzi Zachodu. Jest dobrze znana ze swoich ciepłych, pełnych humoru i klarownych nauk. Została wyświęcona na mniszkę buddyjską w 1977 roku przez Kyabje Ling Rinpocze w Dharamsali w Indiach, aw 1986 otrzymała święcenia bhikszuni (pełne) na Tajwanie. Przeczytaj jej pełną biografię.

Więcej na ten temat